25 października br. bohaterką wznowionego cyklu "Moja Warszawa" była Halina Koseska ps. "Ala".
Pani Halina od urodzenia związana była z Powiślem. Urodziła się w szpitalu przy ulicy Karowej. Mieszkała z rodzicami i młodszą siostrą przy ulicy Drewnianej 3 w oficynie na drugim piętrze. Przy tej samej ulicy pod numerem 8 uczęszczała do Szkoły Powszechnej nr 41, gdzie grono pedagogiczne przykładało ogromną wagę do wychowania obywatelskiego i poczucia wspólnoty narodowej. Efektem tej troski było bezinteresowne zachowanie wychowanków. Jednym z nich było zorganizowanie w maju 1939 roku przez młodzież ze szkół warszawskich zbiórki pieniędzy na zakup sprzętu bojowego dla wojska. Szkoła pani Haliny miała jeden z większych udziałów w tej akcji, dlatego wraz z grupą kolegów wchodziła w skład oficjalnej delegacji i na Placu Piłsudskiego – przy okazji przekazywania darów – wręczała kwiaty marszałkowi Edwardowi Rydzowi-Śmigłemu.
Przedwojenne Powiśle to dzielnica przemysłowa, nad którą górowały głównie kominy fabryczne. Produkowano tu wagony kolejowe, alkohol, konserwy. Na końcu ulicy Drewnianej była Fabryka Czekolady, Kakao i Cukierków – Franciszek Fuks i synowie. Wytwarzane tam wyroby były towarem luksusowym i niewielu mogło sobie pozwolić na zakup tabliczki czekolady. Pani Halina pamięta jak po lekcjach szło się gromadą dzieciaków pod budynek fabryki, by pozaciągać się choćby zapachem czekolady i wyobrazić sobie, jak mogłaby smakować.
Powiśle to również Ateneum przy ulicy Czerwonego Krzyża (obecnie Stefana Jaracza). Warszawskie teatry chętnie współpracowały ze szkołami i organizowały szereg zajęć uwrażliwiających młodych ludzi na kulturę. W pamięci pani Haliny zachowały się z dzieciństwa wspomnienia z wizyt w Ateneum i udział w wystawianym tam przedstawieniu "Dzieci pana majstra".
Nieodłącznym elementem Powiśla po dziś dzień jest oczywiście jego sąsiedztwo z Wisłą, która przez wieki nie stanowiła istotnego elementu codziennego życia warszawiaków. Ba, nadbrzeża uważano wręcz za niebezpieczne i odradzano zapuszczanie się w ich rejony. Rzeka przed wojną stanowiła szlak komunikacyjny. Pływały po niej barki z drewnem, odbywały się regularne rejsy pasażerskie transportujące pasażerów na trasie Warszawa – Gdańsk, przewożono towary. Krajobraz nadwiślański z tamtych czasów uzupełniał jeszcze widok urządzeń do filtrowania wody z rzeki, co przypomina w trakcie spotkania pani Halina i dodaje, że zwano je pieszczotliwie smokami. Z Wisły wydobywano również piasek. Wzdłuż lewobrzeżnego pasa rzeki szły tory kolejowe, gdzie podjeżdżał pociąg, na który ładowano pozyskany materiał.
W 1925 roku rozpoczęto modernizację wybrzeża. Najpierw powstały eleganckie bulwary. Później zaczęła się budowa przystani wioślarskich. Warszawiacy wprost oszaleli na punkcie sportów wodnych i rekreacji nad rzeką. Zaczęły odbywać się regularnie regaty, spływy, zloty przy wtórze licznie zgromadzonej na nabrzeżu publiczności. W upalne dni na Wiśle poruszały się setki kajaków, łodzi czy żaglówek. Na przystaniach otworzono kawiarnie, które sprzyjały życiu towarzyskiemu.
Latem 1939 roku wybrzeże dramatycznie zmieniło swój charakter. Na przystaniach pojawiły się punkty obserwacyjne wyposażone w stanowiska z karabinami maszynowymi. Po rzece zaczęły pływać liczne motorówki z patrolami wojskowymi. Wzdłuż Wisły na nabrzeżu rozpoczęto prace fortyfikacyjne. Do kopania rowów włączali się solidarnie wszyscy warszawiacy.
Warto jeszcze zaznaczyć, że do wybuchu II wojny światowej na Wiśle istniały tylko dwa mosty drogowe: most Kierbedzia i most Poniatowskiego. Pierwszy to stały obiekt stalowy. Powstał w latach 1859 – 1864. Po II wojnie światowej na ocalałych filarach postawiono nową konstrukcję nazwaną mostem Śląsko-Dąbrowskim, którym warszawiacy poruszają się po dziś. Drugim węzłem drogowym przez rzekę był most Poniatowskiego, który wielokrotnie niszczony został odbudowany w lipcu 1946 roku i dotrwał bez zmiany nazwy do chwili obecnej. Ze wspomnień pani Haliny dowiadujemy się, że wokół mostu Kierbedzia tak przed wojną, jak i w czasie okupacji kwitł handel. Z okolicznych miejscowości łodziami dostarczano na nabrzeże wszystko to, czego nie można było dostać w stolicy. W trudnych latach 1939 – 1944 zaopatrzenie odbywało się w sposób nieformalny i z narażeniem na represje ze strony Niemców.
W trakcie spotkania rozmawiamy o okupacji i życiu, jakie wtedy się wiodło. Na przełomie 1939 i 1940 roku pani Halina opiekowała się rannymi żołnierzami w szpitalu na Ujazdowie. Przy nadarzającej się okazji przynosiła im jedzenie i papierosy. Wraz z innymi młodymi ludźmi przygotowywała także małe występy rocznicowe.
Poza tym okupacja to również czas łapania chwil normalności. Młodzież spotykała się nie tylko na tajnych kompletach, ale również na domowych potańcówkach. Zdarzały się również wagary. Na jednych z nich pani Halina poznała Mieczysława Gajcego, brata Tadeusza – poetę. W cieplejsze dni nasza bohaterka pływała regularnie po Wiśle łódką typu hamburka. Był to bardzo wygodny środek transportu, ale również sposób na spędzania wolnego czasu.
Ważną osobą w okupacyjnym okresie życia pani Haliny był Antoni Szwarcenzer. To postać wybitnego pedagoga obdarzonego charyzmą i darem integrowania młodzieży. Wychowywanie poprzez pracę na rzecz innych, naukę i sport – to dewiza pana Antoniego. Z zawodu prawnik, został wysiedlony przez Niemców z Bydgoszczy. W Warszawie poświęcił się pracy pedagogicznej i konspiracyjnej. Nieformalnie w ramach zajęć organizowanych przez Radę Główną Opiekuńczą, jedyną polską organizację charytatywną, jaką akceptowali hitlerowcy, prowadził kursy paramilitarne i rozbudzał przywiązanie i miłość do ojczyzny. Zginął w grudniu 1943 roku podczas ulicznej egzekucji na Nowym Świecie.
Ojciec pani Haliny zmarł jeszcze przed wojną. Siostra była o siedem lat młodsza. Nasza bohaterka jako ta najstarsza dzieliła obowiązki z mamą. Były sobie bardzo bliskie. Przyszedł jednak taki moment w życiu naszej rozmówczyni, że nawet mama nie została dopuszczona do pewnej tajemnicy. Halina nie zdradziła się, że w 1942 roku w zakrystii kościoła na Powiślu (nie zachował się do czasów współczesnych) złożyła przysięgę i oficjalnie weszła do militarnych struktur państwa podziemnego.
Podczas Powstania Warszawskiego pani Halina rozdzieliła się z rodziną. Mama wraz z młodszą córką wyjechały w lipcu pod Warszawę po dłuższych negocjacjach ze starszą córką, że sobie sama poradzi. Nasza bohaterka została w stolicy, by pilnować mieszkania i dobytku. Wybuch zrywu narodowościowego zastał ją na Powiślu. Pani Halina dobrze pamięta, jak w pierwszych jego dniach na jednym z kominów elektrowni zaczął powiewać biało-czerwony sztandar. Wszystkich wówczas ogarnęła szalona radość. Trwało to jednak bardzo krótko. Wkrótce "Ala", bo tak funkcjonowała w konspiracyjnym środowisku nasza rozmówczyni, dołączyła do Grupy Bojowej "Krybar" III Zgrupowania "Konrad”, gdzie pełniła najpierw funkcję łączniczki. Z czasem zaczęła pracować w Fabryce Alfa-Laval przy ulicy Smulikowskiego, gdzie zajmowała się produkcją granatów i butelek zapalających. Jak sama wyznaje, robiła to z pobudek patriotycznych, a także z zamiłowania do chemii.
Po upadku Powiśla "Ala" nie zdążyła przedostać się do Śródmieścia. Została schwytana przez Niemców. W drodze do obozu przejściowego w Pruszkowie była świadkiem bestialskich czynów, jakich dopuszczali się na jeńcach najemnicy ukraińscy. Następnie przewożona w wagonach bydlęcych trafiła na przymusowe roboty do Niemiec. Pierwszym przystankiem był obóz pod Wrocławiem, kolejnym – obóz w Erfurcie, skąd wywieziono ją do Fabryki Zbrojeniowej Gutlowego w Meilingen. Nasza bohaterka nie zamierzała poddać się rozpaczy. W czasie długich godzin ciężkiej pracy fizycznej starała się jak najczęściej patrzeć w kierunku okien, za którymi rozpościerał się przepiękny krajobraz, co odrywało jej myśli od ponurej rzeczywistości i dodawało otuchy. Poza tym na własną rękę sabotowała pracę w fabryce.
Oswobodzenie przyszło za sprawą wojsk amerykańskich w kwietniu 1945 roku. Bolesne, a nawet szokujące było dla więzionych powstańców to, że nikt z wojsk wyzwoleńczych nie wiedział nic o wybuchu Powstania Warszawskiego. Trudno to było im było zrozumieć!
Pani Halina po zakończeniu działań wojennych wróciła do Warszawy, gdzie spotkała się z mamą i siostrą. Zdała maturę, następnie skończyła studia na politechnice i została inżynierem geodetą. Miłość do chemii, acz niespełnioną, zachowała do dziś.
Rozmowę ilustrowaną zdjęciami i materiałami archiwalnymi, poprowadziła Magdalena Walusiak, dziennikarka, pisarka, poetka, autorka sztuk teatralnych, piosenek i wierszy oraz wywiadów (m. in. wywiadu rzeki z Ireną Jarocką) i artykułów poświęconych kulturze, historii i turystyce. Od lat prowadzi spotkania autorskie i panele dyskusyjne na festiwalach, targach książki i w instytucjach kultury. Reprezentantka Warszawy w Mistrzostwach Polski w Slamie Poetyckim 2019.
Powrót